W poprzednim wpisie pisałam o kolorowej, a zarazem brudzącej czynności.
Zachęcona poczynaniami np. Eguni, i ja poczułam nieodpartą chęć farbowania wełny.
Od jakiegoś czasu "chorowałam" na tęczową kauni lace.
Niestety, ta włóczka jest poza moim finansowym zasięgiem. Marzyłam (i marzę dalej) o niej bardzo.
W końcu po przeczytaniu kilku blogów i przemyśleniu sprawy, wzięłam sprawę w swoje ręce i wybrałam się na zakupy. Kupiłam 100% wełnę i barwniki do tkanin.
Na szaleństwo wydałam 20 złotych.
W domu przewinęłam wełnę na sześć mniejszych motków, namoczyłam ją i rozrobiłam barwniki
od lewej: czerwony, pomarańczowy, żółty, zielony, niebieski i fioletowy.
Każdy moteczek ufarbowałam innym kolorem
żeby uzyskać efekt tęczy.
Potem zawinęłam to wszystko w folię spożywczą i gotowałam na parze około godziny.
Po wystudzeniu płukałam aż uzyskałam czystą wodę, a po wyschnięciu moja wełna prezentuje się tak:
Niestety, w trakcie farbowania kolory się trochę pomieszały i nie są tak czyste jakbym chciała, ale i tak jestem zadowolona z efektu.
Tęczowa wełenka już jest na drutach, i zrobię z niej kolorowy otulacz na ramiona.
Zachęcona powodzeniem, mam zamiar ufarbować jeszcze jeden motek, ale tym razem każdy kolor ufarbuję w osobnym pakieciku, żeby kolory były czystsze.
W odpowiedzi na komentarze:
Motylek bardzo mnie zaskoczył! niby taki mały, a taki ciężki do wyszycia. Pewnym utrudnieniem było po pierwsze haftowanie na lnie, a po drugie duże rozstrzelenie krzyżyków.
Motylek uzyskał przebaczenie, i nie skończył w pudle, wisi na ścianie.
Eltea, zachęcam do mieszania tych mulin. Efekt za każdym razem jest zaskakujący!
Udały Ci się świetne kolory i nic Ci się nie sfilcowało :-) (to moja zmora). Bardzo jestem ciekawa otulacza. Pozdrawiam
OdpowiedzUsuń